czwartek, 31 października 2013

Czekanie

Nigdy nie byłam przesadnie cierpliwa. Teraz muszę, bo nie mam innego wyjścia. Czekam i czekam. A to na wyniki, a to na wyjście ze szpitala, a to na wizytę lekarską, w końcu czekam na nowe umiejętności mojego dziecka. Czekam i czekam. Stresu przy tym sporo, ale, co ja mogę. Stresuję się, odliczam dni, czasem godziny a  nawet minuty. (Do dzisiaj pamiętam, jak zabrali Krzysia na rezonans. Pierwsze znieczulenie ogólne, zostałam sama na korytarzu. Miałam czekać godzinę. Nie potrafiłam powstrzymać łez - ciągle zerkałam na zegarek. Minuty mijały tak wolno, wydawało mi się, że czas stoi w miejscu... Lekarz wyszedł i zobaczył mnie taką zapłakaną. Zapytał, czemu beczę. Nie zrozumiał, to nie on czekał...)

Czekanie jest to tyle trudniejsze, że nie ma tygodnia, by nie było rozmowy typu:

- Madzia, są już wyniki?
- Nie, nie ma, może będą za tydzień...

albo

- To kiedy wychodzicie ze szpitala
- Nie wiem, mówili że w piątek, ale jak to w życiu bywa pewnie, zostaniemy na weekend albo i dłużej...

albo

- Czy Krzyś potrafi już to i tamto?
- Nie, jeszcze nie, ale ćwiczymy, próbujemy...

Czasem takie pytania przypominają mi bardzo dobitnie o mojej niemocy, jednocześnie zmuszając mnie do zadania sobie pytania, czy aby na pewno zrobiłam wszystko, żeby osiągnąć zamierzony cel. Tak jest chociażby w przypadku rozmów typu:

- Madzia, ale co mu tak na prawdę jest?
tudzież
- Jaka jest diagnoza Krzysia?
(zrezygnowana odpowiadam)
- Nie ma diagnozy poza stwierdzeniem opóźnienia psychomotorycznego...
- Ale jak to?
- No tak...

Czekam więc i czekam. Ha, czekanie na przesyłki nadane za pomocą poczty polskiej już nie robią na mnie wrażenia. Nie po tym, jak od paru miesięcy słyszę ciągle "Nie, nie ma jeszcze wyników. Może będą za tydzień". Takie czekanie podkrada tlen do oddychania parę razy dziennie, jak tylko sobie przypomnę, że... czekam. Oprócz szabrowania, potrafi też skutecznie zepsuć humor. Pstryk i już. Oglądam coś fajnego, słucham fajnej opowieści - śmieję się i nagle.. przypomina mi się moje czekanie. Koniec. Czar pryska.

Ale nie narzekam. Wiem, że kiedyś przyjdzie dzień, że będą w końcu wyniki (tylko nie wiem jakie - kolejny stres), że Krzyś zacznie chodzić, mówić, że wyzdrowieje. Mocno w to wierzę i chociaż wyzdrowienie nie jest takie pewne jak wyniki w rękach, to na obie rzeczy czekam z tą samą niecierpliwością i z tym samym strachem. Tak, bo czekanie, moje czekanie od paru lat wypełnione jest strachem.

Doczekam się. Osiwieję, ale doczekam się w końcu!

ps. żeby nie było, bo pewnie sobie teraz wiele osób pomyśli - "dobra, to już nie będę jej więcej pytać" - nie, to nie o to chodzi. Takie pytania często mnie mobilizują, dają kopa do walki, ba, czasem mi o czymś przypominają, bo mimo mojego wypełnionego telefonami, terminami i innymi super ważnymi informacjami kalendarza, potrafię zwyczajnie zapomnieć go otworzyć i o czymś zapomnieć ;) Pytajcie więc, bo może się okazać, że uratujecie mi czasem tyłek ;)
 

4 komentarze:

  1. Mamusiu Krzysia, wielu z nas nie dopuszcza do siebie myśli, że w XXI w. medycyna nadal nie jest w stanie odpowiedzieć na tak wiele pytań. Dopóki sami nie stykamy się z takimi problemami wydaje nam się, że każdą chorobę, schorzenie da się przynajmniej zdiagnozować. Ale jest niestety inaczej i dobrze, że o tym piszesz...

    Dzięki za ostatni akapit, bo chciałam już przestać pytać. A przecież wiesz doskonale, jaka to ciekawska jestem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ola,mama Ingi z 26tc31 października 2013 04:08

    Mamo Krzysia, nie zapominaj,że w ciągłym czekaniu nie jesteś sama, wierzę,że kiedyś każda z nas się doczeka :))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie to wszystko opisałaś, czytając to wszystko czułam się dokładnie tak samo jak Ty. To czekanie na postępy, na to kiedy dziecko siądzie samodzielnie to prawie jak czekanie na wieczność. Czasem chciałabym żeby Jasiu robił dużo więcej nowych rzeczy, niewiem może jestem wymagającą mamą, ale i tak go kocham za to jaki jest.

    OdpowiedzUsuń