wtorek, 21 kwietnia 2015

Zdrajca

Dzisiejszy dzień bardzo przeżyłam. Niby nie jestem miękka fają /a może jednak jestem/, niby już trzy razy Krzysia usypiali w tym na dwie operacje... W najczarniejszych myślach nie brałam pod uwagę odwiedzin bloku operacyjnego i podwójnego znieczulenia zamiast obiscanego tzw. głupiego Jasia... Może jestem miękka faja, ale wyjący z bólu, zmęczenia, strachu, niemożności zaśnięcia,  głodu i pragnienia, walczący zawzięcie z dwoma anestezjologami, dwiema pielęgniarkami niespełna czteroletni chlopiec, pokruszył moje serce na miał. On walczył, bo ja, zamiast ho bronić przed złem tego świata, przytrzymywałam mu rączki, nóżki czy główkę i kłamałam w żywe oczy, że to już ostatnia próba, że teraz się uda...

Nie życzę nikomu słuchania tego szlochu bezsilności, którego dźwięk dudni mi ciągle w uszach.

Nie życzę nikomu tego uczucia, gdy dziecko wyrywa się z Twoich ramion, gdy niesiesz je w miejsce, gdzie zadadzą mu ból, a potem tuli się w nich po wszystkim, szukając ukojenia. Te same ramiona, serce już inne, choć bije niby wciąż tak samo. Tłumaczenia, że to dla jego dobra na nic się zdają. Każde spojrzenie w lustro krzyczy "zdrajca!!!!"

Pluję sobie w twarz, bo może to badanie mogło poczekać...

Pisząc ten post płaczę. Jestem realna, jestem słaba. Resztkami sił powstrzymuje łzy przy Krzysiu.  Wiem, że on nie może ich widzieć, choć przecież tak doskonale wie, kiedy mi smutno. Niestety ostatnimi czasy dorośli boją się zwykłego przytulania. Nie wiedzą, co powiedzieć, więc albo milczą, albo plotą coś, w co sami nie wierzą.  Dobrze, że mam Ciebie Krzysiu. Że ratujesz mnie swoim uśmiechem i nieustanną walką. Że jesteś moim oparciem, choć to ja nim powinnam być.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz